Feeds:
Wpisy
Komentarze

Żale do wydawców

Siostra Gertruda pożegnała się ze swoją Fabryką i jako tako udaje się jej przeżyć dzięki kursom w firmach zdobytych przez networking i lekcjom indywidualnym. Decyzja była słuszna, bo spotykając ostatnio lektorów z fabryki dowiedziałam się, że w tym roku po raz kolejny stawki im obniżyli 😦

Ale nie o tym dziś. Dziś krótka notka z żalem do Kartelu Czterech: Oxfordu, Cambridge, Pearsona i Macmillana.

Postanowiłam uporządkować trochę swoje materiały przy okazji planowania kursów na ten rok, co wiązało się z przejrzeniem różnych teachersów, którymi członkowie Kartelu nas raczą masowo produkując kolejne kursy (ktoś się w ogóle orientuje ile wydań Headway’a już było?). Było mi to potrzebne, żeby zobaczyć pi razy oko które fotokopiable nadawałyby się na dość specyficzny kurs, którego zażyczyła sobie pewna firma.

Muszę uczciwie przyznać, że jeden resource pack drugiemu nie równy, ale na koniec przeglądu mina mi zrzedła, kiedy stwierdziłam, że autorzy pracujący dla członków Kartelu nie mają za grosz inwencji. Chodzi mi o to, że cały czas klepią te same schematy w ćwiczeniach. Najbardziej „zajeżdżone” techniki to:

  • Find somebody who…
  • Domina
  • Memory games (pelmanism)
  • Gra planszowa typu „rzuć kostką, przesuń pionek i odpowiedz na pytanie”
  • Wpisz odpowiedzi na pytania do kółek i każ zgadnąć studentowi B do jakiego pytania jest twoja odpowiedź

No na litość boską! Czy od kilkunastu lat od kiedy uczymy według Świętej Ortodoksyjnej Metody Komunikacyjnej nikt nie wynalazł żadnych nowych technik? Jakbym pozbierała te wszystkie materiały do kupy, to całą gramatykę mogłabym od poziomu beginner do advanced ćwiczyć tylko i wyłącznie z Find somebody who.

Ograniczenia w inwencji widoczne są nie tylko w technice, lecz również w tematyce (to jednak bardziej kwestia samych podręczników niż resource pack’ów do nich). Przykładowo, nie udało mi się znaleźć żadnego kursu na poziomie upper-int, w którym nie byłoby scenariusza, który nazywam „town council meeting”. O co chodzi – wiadomo: mamy w mieście problem, dajmy na to, psich kup i spotykamy się jako town councillors żeby go rozwiązać. Problemy się zmieniają w różnych książkach, ale kontekst rady miejskiej obecny jest zawsze.

Siostra Gertruda ma już dość ściemniania, że kolejne kursy Kartelu Czterech to 100% nowości. Czy ktoś wreszcie mógłby napisać coś oryginalnego?

Siostra Gertruda zasłyszała wczoraj jak powinna wyglądać idealna lekcja według metodyczki:

Lektor: Otwórzcie książki na stronie 51.
Uczniowie: (otwierają)
L: Aniu, na której stronie otworzyłaś książkę?
Ania: Na 51.
L: Świeeeetnie! Kasiu, czy należało otworzyć książkę na stronie 41 czy 51?
Kasia: Na 51.
L: Baaardzo doooobrze! Małgosiu, a gdybym powiedziała „Otwórz książkę na stronie 61”, to na której stronie otworzyłabyś książkę?

i tak dalej. Niektórzy mają fioła na punkcie sprawdzania zrozumienia poleceń.

Jak zauważyliście, siostra Gertruda długo nic nie napisała. Pod znakiem zapytania staje przyszłość tego bloga, ponieważ postanowiłam – idąc za radą moich wiernych czytelniczek – rzucić szkołę językową. Nie rzucam zawodu, dalej będę uczyć, tylko że prywatnie i w firmach, więc chyba trzeba będzie pisać o uczeniu w korporacjach…

Siostra Gertruda życzy wszystkim miłych wakacji, może coś tu jeszcze w wakacje napiszę.

A gdyby ktoś wybierał się na IATEFLa do Warszawy, to siostrę Gertrudę być może tam spotka…

Szczera prawda

Siostra Gertruda podsłuchała ostatnio na korytarzu w swojej fabryce jak jedna uczennica zwierzała się drugiej:

– „No chodzę na te lekcje i za nic nie mogę zapamiętać słówek. Nawet fiszki kupiłam i CNN staram się oglądać i dalej nic. Ale jak rok temu pojechałam na staż do Anglii na trzy tygodnie, to dało mi to więcej niż cały rok nauki.”

EnglishDroid wraca!!!!

Siostra Gertruda myślała, że ta znakomita strona już na zawsze utkwiła w internetowym archiwum, któremu na imię WayBack Machine. A tu taka siurpryza!

http://sites.google.com/site/englishdroid2/

Glottagogowi dziękujemy!

Lingo szkół językowych

Z autentycznych tekstów na stronach szkół językowych (pogrubienia moje – s. G):

Pracownicy to fundament …..[nazwa szkoły litościwie wycięta]…. – to ludzie stanowią o sile i wyjątkowości naszej organizacji. Zachowujemy najwyższą staranność w procesie rekrutacji i selekcji oraz oferujemy unikalne perspektywy realizacji aspiracji zawodowych i finansowych, dzięki czemu mamy najlepszych pracowników.


Zatrudniamy lektorów polskich oraz obcokrajowców (Native Speakers), którzy posiadają profesjonalne przygotowanie dydaktyczne, kwalifikacje formalne w postaci certyfikatów i dyplomów oraz praktyczne doświadczenie w nauczaniu, dzięki czemu masz pewność, że szybko iskutecznie nauczysz się wybranego języka obcego.

Przejrzałam ostatnio strony internetowe szkół językowych, którymi czarowani są słuchacze. Z żadnej z nich nie dowiedziałam się czego się mogę nauczyć na konkretnym kursie, za to pełno było tam przeróżnego rodzaju tekstów i zapewnień w stylu „Charyzmatyczni lektorzy zapewniają harmonijny rozwój kompetencji językowych metodą komunikacyjną”. Szkoły uprawiają swój marketing, obiecują wysoką jakość kursu i cuda na kiju, a prawda niestety jest taka, jaką intuicyjnie wyczuwają ludzie na forach internetowych: Szkoła językowa to tylko pośrednik i wszystko zależy na jakiego lektora trafisz. Sama pracuję w szkole, która dzięki reklamie ma bardzo dobrą markę, co nie przeszkadza jej jednocześnie mieć wieeeeelu negatywnych wpisów na ang.pl i innych stronach.

Siostra Gertruda przedstawia zatem prawdziwe znaczenie terminów pojawiających się na stronach internetowych szkół językowych.

  • 4x szybciej Callanem – cudowna metoda, dzięki której patentowane lenie, którym nie chce się zrobić prostego zadania domowego zaczną nagle czytać, pisać i mówić jak native. Bez wysiłku i przy standardowej częstotliwości dwóch spotkań w tygodniu. Siostra Gertruda uważa, że więcej instytucji powinno zaadaptować pomysł „X razy szybciej”. Na przykład porodówki – „Oferta specjalna dla 9-osobowych grup kobiet w ciąży: urodź dziecko w miesiąc!”.
  • 96% skuteczności przy zdawaniu egzaminów – bierzemy pod uwagę tylko wyniki osób, które u nas zdały mock exam.
  • (profesjonalna) analiza potrzeb – cytat za nieistniejącą już stroną EnglishDroid: Pointless ritual you are meant to do when starting a new class, especially a company class. The students do not have a clue what they need—and will usually answer, “Grammar. And speaking. Oh, and writing.” But it looks good and keeps your DOS happy. Od siebie dodam: o kant d.. można potłuc wszelkie analizy potrzeb, jeśli lektor i tak potem jest rozliczany z tego co zrobił z podręcznika.
  • Business English – w teorii: kurs, gdzie trafiają ludzie, którzy muszą mówić i pisać po angielsku w pracy, i po którym właśnie to będą robić. W praktyce: kurs, gdzie trafiają ludzie, którzy dostali bonus od szefa, ale angielski w pracy jest przydatny jak k… różaniec. Zwykle są to znudzone korporacyjne urzędniczki, które nie mają żadnych przemyśleń na tematy inne niż zakupy czy fryzjer.
  • biblioteka / mediateka – w połowie pusta szafka przy recepcji z kilkoma starymi readersami, których nikt nie wypożycza.
  • bieżące monitorowanie i raportowanie postępów (dla klientów firmowych): zajmujemy się kursem u was dwa razy w ciągu 10 miesięcy przez 5 minut. Tyle czasu zajmuje nam przeforwardowanie tabelki z wynikami testów przesłanej nam przez lektora, którego do was wysłaliśmy.
  • charyzmatyczni, dynamiczni lektorzy – lektorki w burych sweterkach i o przesadzonej intonacji („veeeryyyYYYYY GOOOOOOood!”: wielka litera = wysoki ton, mała litera = normalny ton), wywołujące do odpowiedzi przez rzucanie kłębkiem sznurka w zdezorientowanego ucznia, którzy jeszcze pół godziny wcześniej siedział w biurze nad raportem dla szefa.
  • konwersacje – zajęcia, na których native speaker mówi przez 90 minut, a reszta siedzi cicho i boi się odezwać.
  • kompetencje – „Szkoła zapewnia równomierny rozwój zarówno receptywnych jak i produktywnych kompetencji językowych”. Który z klientów pokapuje się o co chodzi?
  • kwalifikacje lektorów są […] podnoszone poprzez udział w licznych szkoleniach, konferencjach i warsztatach metodycznych – idealne zdanie. Użycie strony biernej (jak to same wielokrotnie uczyłyśmy) ukrywa fakt, że nie wiadomo kto jest sprawcą czynności. W tym wypadku – kto tym lektorom kwalifikacje podnosi i kto ich wysyła na szkolenia, konferencje oraz warsztaty (i to w dodatku liczne). Ale kwalifikacje ogólnie są podnoszone.
  • profesjonalny native speaker – 1. obieżyświat z Anglii lub Ameryki, który na chwilę zawitał do Polski. Za dwa miesiące go tu już nie będzie, ale ani uczniowie ani szkoła niczego nie przeczuwają. No może szkoła trochę. 2. osoba, która przed wyjazdem pasła owce na polach Walii i nie mogła znaleźć żadnej innej porządnej pracy, za to za granicą dowartościowuje się jako profesjonalista.
  • szybko, tanio, dobrze – realistycznie patrząc można wybrać tylko dwie z tych cech na raz.
  • „uczymy multimedialnie” – każemy lektorom, którzy są naszymi podwykonawcami nosić na zajęcia ich prywatne laptopy [to hasło zapodała walk_iria]
  • zespół wykwalifikowanych lektorów – przy cenie kursu 600 zł za semestr: grupa zebranych z łapanki studentów drugiego roku kolegium nauki języków obcych w Łowiczu zatrudnionych na umowę o dzieło.
  • żywe, pasjonujące zajęcia – będziemy rozmawiać w parach o tym co zrobić, żeby zmniejszyć emisję dwutlenku węgla.

Angielski w korporacjach

Minął miesiąc od rozpoczęcia roku „akademickiego”, w którym siostra Gertruda została skierowana po części na odcinek kursów firmowych. Mimo, że trzeba dojeżdżać na wygwizdowo, to i tak na pierwszy rzut oka wygląda to lepiej – tematy w podręcznikach do business English znacznie mniej dziecinne (np. drugi conditional to „Co byś zrobiła gdyby szef kazał ci przychodzić do pracy w soboty bez dodatkowej kaski?” zamiast „Co byś zrobiła gdyby z twojego klozetu znienacka wyskoczył wąż?”), ale za to jacy ludzie…

O ile jeszcze ci z zarządu są w miarę na poziomie, to ci siedzący „na hali” mają najczęściej mentalność księgowych i zero pojęcia o biznesie, a lekcje w godzinach pracy traktują jako możliwość zrobienia sobie przerwy, na której będą mogli sobie siedzieć biernie i podczas której nikt im czterech liter nie będzie zawracał. Niepojęte przy tym jest to, jak bardzo ludziom może nie zależeć na pogłębianiu swojej wiedzy gdy firma im za to płaci. Nie chodzi przy tym o wiedzę czysto językową, bo przez nią subtelnie przekazywane są kawałki wiadomości na temat marketingu, HRu czy zarządzania. Tymczasem na niektórych zajęciach siostry Gertrudy bierność życiowa i zawodowa aż bije z sali konferencyjnej, a chęci zainteresowania się  zagadnieniami (ciekawymi przecież) związanymi z pracą jest mniej niż zero i to nie ważne czy szkolenie odbywałoby się po polsku czy po angielsku. Byle odbębnić dzień do godziny 17, a potem zapaść się w fotelu przed telewizorem.

Siostra Gertruda jeszcze by to przeżyła, ale uczniowie piszą potem maile do szkoły i skarżą się, że zajęcia są nudne. A przecież do ciężkiej zimy to od nich przede wszystkim zależy czy mówią, pytają, dyskutują w parach i angażują się w case studies. Szkolna machina policyjna jednak działa tylko w jedną stronę – wali w lektorki, niezależnie od tego jak dobrze są przygotowane i jak zróżnicowane są ćwiczenia na lekcji.

Siostra Gertruda już od października wraca do pracy przy taśmie w Fabryce Języków Obcych i do pisania bloga.

Dziś na stronach Koszernej znalazłam ciekawą „ofertę pracy”, na którą bym może i się skusiła, gdyby nie to, że deadline na aplikacje już minął.

Szczegóły tutaj: Gruzja ma mówić po angielsku.

Siostra Gertruda w Gruzji była jeszcze przed wojną (z Rosją, nie drugą światową – aż taka stara nie jestem 🙂 ) i bardzo się jej tam podobało. Wprawdzie 1000 złotych to niewiele, ale jeśli zapewniają transport, wikt i opierunek, to czemu nie?

Pan Pawlak wstawił ten klip na swoim blogu, więc siostra Gertruda też postanowiła go umieścić u siebie. Siostra dochodzi do wniosku, że większość jej uczniów już przyswoiło sobie „Globish” nie wiedząc o tym.

„I am French, of course. Well, nobody’s perfect.”

http://wyborcza.pl/1,75248,8173087,W_Sejmie_VAT_na_jezyki.html

Komentarz siostry Gertrudy wkrótce…

Trochę się zagapiłam, a tu okazało się, że sprawa VATu się wyjaśnia – niestety na naszą niekorzyść.

http://podatki.gazetaprawna.pl/artykuly/427113,akredytacja_da_szkolom_jezykowym_zwolnienie_z_podatku_vat.html

Czytajmy dokładnie:

  • „Możliwe jest uzyskanie akredytacji (niestety na poszczególne kursy, a nie dla działalności danej placówki) lub uzyskanie wpisu do ewidencji niepublicznych placówek oświatowych (działających na podstawie ustawy o systemie oświaty), co zapewni możliwość korzystania ze zwolnienia z opodatkowania.” Oznacza to ni mniej ni więcej jak tylko udup….. małych szkół językowych. Szkoły sieciowe mają wystarczająco dużo zasobów finansowych i ludzkich by sprostać nowej ustawie. Stać je na to by wynająć prawników, którzy wspólnie z pracownikami administracyjnymi będą pisali wnioski o akredytacje na tyle pojemne by można było wcisnąć do nich cokolwiek byle tylko biurokracji stała się zadość. Nie wierzycie? Oto przykład (pozdrowienia dla Łysego):
  • Let’s face it – każdy z tych kursów na które jest powyższa akredytacja będzie prowadzony totalnie inaczej w zależności od tego jakiego lektora zatrudni poważany bardzo w naszym środowisku właściciel. Nie mówiąc o tym, że programy tychże kursów zmieniać się będą z każdą zmianą podręcznika. W tej sposób akredytacja na konkretne kursy staje się fikcją. Stać na nią będzie TFLS, ProfiLinguę, Empik, LinguaNovę, Berlitza i im podobnych. W mniejszych szkołach nauką pisania wniosków, zapewne metodą prób i błędów, będzie się musiał zająć właściciel, który może uznać, że serdecznie dziękuje i zwija interes.
  • „Uwzględniając argumenty przedstawione w trakcie konsultacji projektu z innymi resortami oraz przez opinię publiczną Ministerstwo Finansów wprowadziło do projektu m.in. przepis dotyczący akredytacji tak, aby nie zamykać możliwości uczenia się języków obcych bez VAT i jednocześnie zachować wymagania określone w dyrektywie UE”. Jedna wielka ściema. Gdyby MinFin faktycznie chciał pozostawić zwolnienie na naukę języków, to nic by nie ruszał z istniejącego prawa. Komisja Europejska nie wszczęła wobec Polski żadnego postępowania, jesteśmy w EU już szósty rok, a zwolnienie szczęśliwie sobie obowiązuje przez cały ten czas i nikt w Brukseli nie protestuje mimo, że ten temat co najmniej kilka razy już się pojawiał. MinFin te zmiany chciał wprowadzić tylko i wyłącznie z własnej inicjatywy po to żeby znaleźć więcej pieniędzy w budżecie. Co więcej, Minister Rostowski mógłby spokojnie wydać rozporządzenie, w którym uznałby, że na potrzeby interpretacji Dyrektywy o VAT wszelkie usługi nauki języków obcych świadczone w PL, niezależnie od tego kto je świadczy, powinny być traktowane jak działania oświatowe. Mógłby też powalczyć o takie rozumienie oświaty przed ETS w Luksemburgu jeśli zaszłaby taka potrzeba. Nie zrobi tego, ale za to wyśle Gajowemu do podpisu (via sejmowo-senacka maszynka do głosowania) nowelizację faworyzującą dużych graczy.